Sobota, 18 czerwca 2016
Kategoria Karkonosze
Jelenia Góra - Janske Lazne - Jelenia Góra "Dookoła królowej Karkonoszy"
Cały tydzień myślałem o jakieś wymagającej wyprawie rowerowej. W końcu nadszedł wolny weekend i mogłem wcielić swoje plany w życie. Wsiadam w sobotni poranek do pociągu i około 9 jestem już w Jeleniej Górze. Prowiant zakupiłem już wcześniej, więc ze stacji wyruszam od raz na trasę. Z Jeleniej Góry wyjeżdżam drogą wojewódzką nr 367 w kierunku Kowar.

Jazda drogą wojewódzką jest bardzo przyjemna. Wiatr delikatnie wieje w plecy, słońce miło grzeje, dookoła wszystko się zieleni, no bajka...ale to tak naprawdę cisza przed burzą. Bez przygód docieram do Kowar i tu zaczynam swoją pierwszą dzisiejszą wspinaczkę, podjazd na Przełęcz Okraj. Przejeżdżam przez całą miejscowość i jadąc Drogą Głodu docieram z powrotem na drogę wojewódzką nr 367. Jest to najcięższy odcinek całego podjazdu na przełęcz, ale jadąc spokojnym tempem, można go pokonać bez większych problemów. Czerpiąc radość z jazdy po spokojnej drodze w lesie i z ciepłego przedpołudnia, docieram bez przygód na przełęcz. Nie czuję się jeszcze zmęczony, to była dopiero rozgrzewka, mimo wszystko robię sobie krótką przerwę na posiłek przed zjazdem.

Po przerwie, zjeżdżam bardzo długim zjazdem w kierunku czeskiej miejscowości Svoboda nad Upou. Zjazd jest bardzo przyjemny, ale jazda tą drogą w drugą stronę, nie jest już taka fajna. Jak dla mnie, wjazd na Przełęcz Okraj od strony czeskiej jest niemiłosiernie ciągnącym się i najnudniejszym podjazdem asfaltowym w Karkonoszach.

Rozluźniony i zrelaksowany długim zjazdem, docieram do miejscowości Svoboda nad Upou. Na głównym skrzyżowaniu skręcam w prawo, na drogę nr 297. W tym miejscu czeska sielanka się kończy, zaczynam podjeżdżać pod kolejny podjazd na szczyt Cernej Hory. Rzadko tędy jeżdżę i jak dobrze pamiętam nie udało mi się nigdy wjechać na ten szczyt bez zatrzymywania. Czas to zmienić! :) Spokojnym tempem pokonuję pierwszą cześć podjazdu do miejscowości Janske Lazne. Na małym zmęczeniu jedzie mi się dość dobrze. Nachylenia nie są tu jeszcze zbyt duże, jednak cały czas droga wiedzie w górę... Po minięciu zjazdu do centrum miejscowości, skręcam na kolejnym skrzyżowaniu w prawo, na wąską asfaltową drogę, która prowadzi bezpośrednio na Cerną Horę. Przez kilkaset metrów można trochę odetchnąć, bo nachylenie na tym odcinku nie jest zbyt duże, a następnie zaczyna się właściwa część podjazdu, która już nie odpuści aż do szczytu. Pokonuje kolejne metry przewyższenia. Dobrze mi się jedzie, chociaż już zaczynam czuć w nogach trudy tej wyprawy. Podjazd może nie dobija procentami, bo nachylenia nie są tu jakieś straszliwe, ale męczy swoją długością i brakiem odcinków, gdzie można złapać głębszy oddech. Muszę jeszcze dodać, że na ostaniom kilometrze nachylenie się jeszcze zwiększa, co przy skumulowanym zmęczeniu odbiera trochę wolę walki by dojechać do końca bez odpoczynku. Końcówka mocno mnie wymęczyła, ale trochę się zawziąłem w sobie i udało mi się dotrzeć na szczyt bez postojów :)

Tradycyjnie po pokonaniu podjazdu urządzam sobie przerwę. Zjeżdżam kawałek drogą, którą chwilę wcześniej jechałem do góry i zatrzymuję się przy opuszczonym schronisku Sokolska Bouda, skąd rozpościerają się piękne widoki na czeskie równiny.

Po przerwie, zjeżdżam szutrowym szlakiem, a następnie asfaltową drogą do Pecu pod Śnieżką.

W Pecu robię sobie kolejną przerwę. Przyznaje, że zmęczony specjalnie nie byłem. Odpoczywałem przecież na Cernej Horze i miałem za sobą tylko szybki zjazd, ale czekała na mnie najtrudniejsza przeprawa tej wycieczki, podjazd na Modre Sedlo. Dla mnie jest to podjazd legenda i zawsze przed jego pokonaniem odczuwam duży respekt. Ile prób musiałem podjąć, by w końcu pokonać ten podjazd bez zatrzymywania się... Był płacz i zgrzytanie zębów, walka z własnymi słabościami, nauka pokory i w zeszłym roku, w końcu się udało :) Nigdy też nie zapomnę mojego pierwszego podjazdu pod Modre Sedlo. Te ścianki niemalże o pionowym nachyleniu, wstęga asfaltu wijąca się po zboczu jak typowa alpejska droga, piękne widok i szczyt skąpany w blasku zachodzącego słońca. To wszystko zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Po przerwie zbieram się w sobie i zaczynam najtrudniejszy asfaltowy podjazd w Czechach. Podjazd zaczyna się mocno, ale nachylenie nie stanowi tu jeszcze jakiegoś dużego wyzwania, pierwsze schody zaczynają przy wjeździe do lasu. Pojawiają się stosunkowo krótkie odcinki o nachyleniu przekraczającym dobrze ponad 10%. Na szczęście nie są one długie i tak od jednego lekkiego "wypłaszczenia" (wypłaszczenie oznacza nachylenie około 6%-10% na tym podjeździe :p) do drugiego udaje mi się pokonać pierwszą cześć podjazdu. Mijając Richtrovą Boudę można trochę odpocząć, bo przez kilkaset metrów podjazd prawie zupełnie odpuszcza. Jadę tu spokojnie, ale ważne jest to, że jak na razie, nie musiałem się zatrzymywać i nie czuję się bardzo zmęczony. Krótki łyk wody z bidonu, rzut oka na siedzących sobie komfortowo turystów przy drewnianych stolikach, skręt w prawo, a potem w lewo i już jestem na ścianie płaczu. Odcinek ten właściwie nie odpuszcza aż do Schroniska Vyrovka. Tu czuje się każdy zdobyty metr przewyższenia w nogach i głowie... Jadąc zygzakiem, z mocno nadwątlonymi siłami, zbliżam się niemiłosiernie wolno do szczytu. Muszę podziękować tu czeskim i polskim turystom, których doping niezmiernie mi pomagał. Wreszcie docieram do skrzyżowania szlaków przy Vyrovce, gdzie skręcam w prawo. Od tego miejsca podjazd delikatnie odpuszcza, najgorsze już za mną :) Droga wiedzie teraz po odsłoniętym stoku, skąd rozpościerają się piękne widoki na czeską stronę Karkonoszy.

Bardzo zmęczony, ale i szczęśliwy docieram na szczyt. Kolejny raz udało mi się zdobyć tego kolosa bez zatrzymywania się :)

Trzy podjazdy zostały zdobyte. Największe trudy mojej wyprawy już za mną, teraz na spokojnie mogę rozkoszować się ładnymi widokami i świeżym górskim powietrzem. Zjeżdżam asfaltową drogą do schroniska Lucni Bouda...

Przy schronisku zatrzymuję się na chwilę na skrzyżowaniu szlaków. Wybieram niebieski szlak szutrowo-drewniany (tak, tak drewniany :p ) prowadzący do Domu Śląskiego pod Śnieżką. Od tego miejsca jazda rowerem jest zakazana. Mam sporo czasu i naszła mnie ochota na spokojny spacer, więc zsiadam grzecznie z roweru i powoli dreptam sobie w kierunku Śnieżki prowadząc swój jednoślad.

Charakterystyczny budynek obserwatorium na Śnieżce wzniesiono w latach 1966-1974 (budowa została zakończona 13 listopada 1974), kilka metrów na zachód od miejsca, gdzie zlokalizowane było dawne polskie (a do 1945 niemieckie) schronisko na Śnieżce. Konstrukcja powstała z żelbetu, stali, aluminium (m.in. pokrycie zewnętrzne) i szkła. Projektantami budynku byli architekt dr inż. Witold Lipiński i architekt mgr inż. Waldemar Wawrzyniak. Budynek ma formę trzech połączonych ze sobą brył w kształcie dysków. 12 marca 2009 roku pod naporem śniegu, szadzi i huraganowego wiatru na podłogach i ścianach obserwatorium pojawiły się pęknięcia. 16 marca doszło do odłamania się części górnego dysku obserwatorium, po którym obiekt zamknięto do czasu przeprowadzenia inspekcji. W grudniu 2009 roku zakończyła się pierwsza faza remontu. Odnowiono talerz i zamontowano nową poręcz. Drugą fazę remontu przeprowadzono między wrześniem a grudniem 2010 roku. Jednak ekspertyza wykazała, że konieczna jest też renowacja pozostałych dysków, mimo iż w tej chwili nie ma bezpośredniego zagrożenia katastrofą budowlaną. Stan techniczny budynku wciąż się pogarsza, a jego wnętrze dawno przestało spełniać współczesne standardy. 1.11.2015 r. obiekt został zamknięty dla turystów do odwołania :/
Po dotarciu do Domu Śląskiego robię sobie długą przerwę na posiłek i podziwianie krajobrazów.

Turystów na szlakach jak i schroniskach było naprawdę dużo, ale jest to normalne w weekendy.

Wszystko co dobre szybko się kończy. Z ociąganiem zbieram się do powrotu na niziny. Zjeżdżam brukowanym szlakiem niebieskim w Kierunku Strzechy Akademickiej.

Zjazd po nierównym bruku moim rowerem nie należy do przyjemnych. Wydaje mi się, że zgubiłem gdzieś swoją nerkę na tym zjeździe...

Mijam Strzechę Akademicką i mój zjazd rowerem staje się już legalny. Na skrzyżowaniu szlaków jadę prosto i wjeżdżam na szlak żółty, który na szczęście jest już szutrowy. Szlak doprowadza mnie do Karpacza, skąd drogami asfaltowymi docieram do Jeleniej Góry. Tradycyjnie, z Jeleniej Góry jadę pociągiem do Świdnicy. Tak kończy się moja kolejna wyprawa. Jestem z niej bardzo zadowolony. Udało mi się zdobyć bez zatrzymywania trzy podjazdy, w tym jeden na prawdę bardzo, bardzo wymagający. Pogoda dopisała, widoczność nie była najgorsza, sprzęt jak i organizm nie zawiódł. Czego można chcieć więcej :) Czas powoli planować kolejną wyprawę.
- DST 102.50km
- Czas 08:55
- VAVG 11.50km/h
- VMAX 50.80km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 2728m
- Sprzęt EVA
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj