Informacje

  • Wszystkie kilometry: 1521.90 km
  • Km w terenie: 0.00 km (0.00%)
  • Czas na rowerze: 5d 18h 58m
  • Prędkość średnia: 10.66 km/h
  • Suma w górę: 28127 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Pietrekk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2016

Dystans całkowity:343.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:36:57
Średnia prędkość:9.28 km/h
Maksymalna prędkość:61.60 km/h
Suma podjazdów:6064 m
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:85.75 km i 9h 14m
Więcej statystyk
Sobota, 28 maja 2016 Kategoria Góry Sowie, Góry Stołowe

Kudowa-Zdrój - Świdnica "Siła żywiołu"


Nadszedł kolejny upragniony weekend, czas wyciągnąć rower z ciemnego garażu i trochę się przewietrzyć. W sobotni poranek spotykam się z Agnieszką na stacji Świdnica Miasto, skąd jedziemy pociągiem do Kudowy Zdroju. Wysiadamy o czasie na docelowej stacji i w centrum miejscowości robimy małe zakupy.

Park Zdrojowy w Kudowie Zdrój.

Z Kudowy wyjeżdżamy drogą wojewódzką nr 387 w kierunku Przełęczy Lisiej, gdzie malownicza Szosa Stu Zakrętów wije się wśród zielonych lasów. Podjazd na przełęcz zaczyna się jeszcze w granicach miasta. Na szczęście, nachylenie nie jest duże, a szeroka droga jest gładka jak stół. Jadąc spokojnym tempem bez trudu zdobywamy kolejne metry wysokości. Pogoda dopisuje, jest ciepło, słaby wiatr zupełnie nie przeszkadza w jeździe, a w powietrzu czuć wiosnę :) Bez kłopotów docieramy na przełęcz i w miejscowości Karłów robimy sobie dłuższą przerwę, na co dziwne, pustej polance. Muszę przyznać, że w samym Karłowie ludzi było mnóstwo. Samochody blokowały drogi przy zjazdach na parkingi, turyści oblegali przydrożne lokale gastronomiczne i sklepy. Brrrr.... nie moje klimaty.

Góry stołowe od strony Karłowa.

Po przerwie, zjeżdżamy malowniczą, krętą drogą nr 387 do Radkowa.
 
Neobarokowy kościół pw. św.Andrzeja Boboli w Radkowie (wybudowany w 1905 roku).

Robimy pętlę honorową wokół radkowskiego rynku, a następnie wyjeżdżamy z miejscowości w stronę granicy z Czechami, w kierunku Bozanova. Asfaltową, cichą drogą przekraczamy granicę polsko-czeską.

Ciemne chmury nad czeskimi polami, zły znak...

Lokalnymi drogami jedziemy przez Bozanov i Martinkovice do Broumova. W centrum miasteczka zatrzymujemy się na dłużej, żeby pozwiedzać klasztor benedyktyński.

Benedyktyński klasztor w Broumovie - uznany za czeski zabytek narodowy. Zespół klasztorny obejmuje: kościół pw. św. Wojciecha a w nim refektarz z kopią Całunu Turyńskiego z 1651 r., ogromną bibliotekę oraz Muzeum Ziemi Broumovskiej.

Nasyciwszy oczy historyczną architekturą i malowidłami (w tym freskiem przedstawiającym jakiegoś podejrzanego murzyna - no serio jest tam taki ^^) ruszamy dalej. Wyjeżdżamy z Broumova drogą nr 303, która prowadzi do polskiej granicy przez Przełęcz Pod Czarnochem. Im jesteśmy bliżej granicy, tym podjazd staje się cięższy. Dodatkowo w górach coraz częściej słychać pomruki nadchodzącej burzy. Całe niebo zasnuły ciemne chmury. Pytanie tylko, kiedy zacznie padać deszcz...Spokojnym tempem, bez zatrzymywania, zdobywamy kolejne metry i prawdopodobnie udało by się nam zdobyć cały podjazd bez przystawania, gdyby nie pogoda. Zaczęło się niewinne, od kilku zabłąkanych kropel, ale niestety w końcu zaczęło padać na tyle mocno, że postanowiliśmy poszukać jakiegoś schronienia. Na samym początku miejscowości Janovicky, udaje nam się znaleźć skromnie zadaszoną ławkę. Tam postanawiamy przeczekać burzę, która zmienia się w biblijny potop... 

"Pogoda zmieniła swe oblicze, naraz w chmurach Adad zagrzmiał" (frag. eposu o Atra-hasisie)

Nie był to ciepły letni deszcz, prędzej zimny bicz jakiegoś rozzłoszczonego boga wody i wiatru. Woda lała się z nieba jak z wiadra bez dna, dokoła co rusz trzaskały pioruny, a wiatr ciskał gradem i deszczem na wszystkie strony. Świat pogrążył się w ciemności... Oczywiście przesadzam, ale naprawdę mocno padało :) Ulewa trwała dobrą godzinę. Kiedy przestało padać ruszyliśmy w dalszą drogę. Podjechaliśmy bez większych problemów pod pozostały odcinek podjazdu, a następnie po przekroczeniu granicy z Polską, zjechaliśmy do Głuszycy. Mijając pierwsze zabudowania, było już widać, że i po polskiej stronie burza miała gwałtowny charakter.

Zjazd do Głuszycy.

Przejeżdżając przez rozlewiska wody i mijając kilka wozów strażackich docieramy do głównego skrzyżowania w Głuszycy Górnej.

Opady w górach były na tyle duże, że przydrożne rowy i studzienki burzowe nie nadążały z odbiorem wody.

Na skrzyżowaniu skręcamy w lewo i kierujemy się drogą wojewódzką nr 381 w kierunku Zagórza Śląskiego.

Mieszkanie na krawędzi.

Asfaltowa droga, którą jedziemy w kierunku Świdnicy, biegnie wzdłuż rzeki Bystrzycy. Na szczęście woda w rzece nie przybrała na tyle, żeby spowodować lokalne podtopienia.

Rzeka Bystrzyca jakieś dwie godzin wcześniej była tylko małym, leniwym strumykiem...

Do Świdnicy jedziemy dogami asfaltowymi przez Zagórze Śląskie, Bystrzycę Górną, Burkatów i Bystrzycę Dolną. Kolejny raz udało się dojechać szczęśliwie do domu :) Wycieczkę mogę zaliczyć do udanych. Dzisiejsza trasa była bardzo malownicza. Mogłem również doświadczyć siły żywiołu jakim jest woda. Tak gwałtownych opadów, dawno już nie pamiętam. Nie pozostaje mi już nic innego, jak zacząć planować kolejną wyprawę.


  • DST 76.80km
  • Czas 08:16
  • VAVG 9.29km/h
  • VMAX 61.60km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 1133m
  • Sprzęt EVA
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 21 maja 2016 Kategoria Góry Wałbrzyskie, Rudawy Janowickie, Góry Kamienne

Janowice Wielkie-Świdnica "Refleksyjna sobota"


W ten weekend naszła mnie ochota na samotną wyprawę rowerową. Nikomu nie zdradzając swoich planów, wymykam się w sobotni poranek cichutko z domu. Ze stacji Świdnica Miasto jadę pociągiem z przesiadką w Jaworzynie do Janowic Wielkich. Wysiadam na swojej docelowej stacji, przejeżdżam rowerem przez urokliwą miejscowość i tuż za ostatnim mijanym budynkiem wjeżdżam na szutrowy zielony szlak prowadzący do serca Rudaw Janowickich.

Zielony szlak z Janowic Wielkich.

Szlak wiedzie z początku łagodnie w górę i jazda nim nie sprawia żadnych problemów. Później jest już trochę gorzej. Nachylenie się zwiększa, a nawierzchnia robi się bardziej kamienista. Nie miałem zamiaru prowadzić roweru, dlatego zjeżdżam z zielonego szlaku i nieoznaczoną drogą leśną docieram do szlaku żółtego, który został wytyczony na drodze asfaltowej. Mimo, że szosa prowadzi cały czas pod górę, jedzie się świetnie :) Ciepłe promienie słońca "przeciekają" gdzieniegdzie przez zielony dach lasu, wiatr zupełnie ucichł, a na drodze nie spotykam choćby jednej zagubionej duszy. Cisza i spokój, tego właśnie chciałem :) Po kilku kilometrach dojeżdżam do skrzyżowania szlaków. Skręcam w prawo, gdzie żółty szlak łączy się ze szlakiem niebieskim. Jadąc już teraz drogą szutrową pokonuję kolejne metry w górę. 

Droga usłana...kamieniami :)

Niestety na niektórych odcinkach podjazdu muszę prowadzić rower. Na jazdę nie pozwala zbyt duże nachylenie, albo kamienista nawierzchnia, albo oba przypadki naraz. Ostatecznie, mocno zasapany docieram na szczyt podjazdu, a jest nim góra Wołek (878 m n.p.m.)

Niestety ze szczytu góry Wołek nie było mi dane zbyt wiele zobaczyć...

Po dłuższej przerwie, ruszam w dalsza drogę. Zjeżdżam najpierw niebieskim szlakiem, a następnie nieoznaczonym drogami leśnymi do miejscowości Strużnica. Ze Strużnicy kieruję się drogą asfaltową na Przełęcz Pod Średnicą. Ten odcinek podjazdu jest dość przyjemny, nachylenie nie jest duże, a droga asfaltowa jest w dobrym stanie. Po dotarciu na przełęcz kontynuuje swoją wspinaczkę, skręcając w prawo, w kierunku Kamiennej Ławki. Ten odcinek podjazdu jest wciąż asfaltowy, jednak nachylenia są tu już znacznie większe. Odczuwając chwilami "ból istnienia" docieram mocno zmęczony do Kamiennej Ławki. Tu robię sobie krótki postój. 

Kamienna Ławka i szutrowy szlak prowadzący na górę Skalnik (945 m n.p.m.).

Po przerwie ruszam w dalszą drogę. Jadę szutrową drogą, która prowadzi wciąż do góry.

Wyżej i wyżej...

Niektóre fragmenty podjazdu musiałem pokonywać prowadząc rower, na szczęście nie było ich zbyt wiele. Zmęczony docieram do punktu widokowego zlokalizowanego na Małej Ostrej. Tu czeka ma mnie nagroda za trudy tułaczki po górskich ścieżkach w postaci pięknych widoków :)

Grupa skał granitowych obok Małej Ostrej o dość poetyckiej nazwie "Konie Apokalipsy".

Pozostaje mi jeszcze pokonać kilkanaście kamiennych schodków i jestem na punkcie widokowym na Małej Ostrej (935 m n.p.m), skąd roztaczają się piękne widoki.

Karkonosze i Kotlina Jeleniogórska z Małej Ostrej.

Po duchowej strawie ruszam w dalszą drogę. Odpuszczam wjazd na Skalnik (945 m n.p.m.), najwyższy szczyt w Rudawach Janowickich, do którego zostało mi kilkadziesiąt metrów. Zamiast tego zjeżdżam niebieskim szlakiem do miejscowości Czarnów. "Zjazd" to raczej nie zbyt dobrze dobrane słowo, bo na wielu odcinkach musiałem prowadzić rower. Serce boli ile energii potencjalnej się zmarnowało :/ Zjazd szlakiem pieszym byłby chyba możliwy rowerem mtb lub downhill-owym, ale niestety nie delikatną baletnicą jaką jest mój rower crossowy. 

Niebieski szlak wiódł stromo w dół po korzeniach, kamieniach i miedzy drzewami.

Szczęśliwie udaje mi się w końcu wydostać z lasu, gdzie czeka na mnie droga asfaltowa. Z Czarnowa jadę drogami lokalnymi do Pisarzowic, a stamtąd drogą wojewódzką 367 i drogą krajową nr 5 do Przedwojowa. Tu wjeżdżam na żółty szlak rowerowy, którym wydostaje się z wioski. Szlak został poprowadzony szeroką szutrową drogą wzdłuż pól i lasów.

Pięknych krajobrazów nigdy dość :)

Żółtym szlakiem docieram do Krzeszowa, gdzie robię sobie przerwę na krótkie zwiedzanie Opactwa Cystersów.

Bazylika Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Opactwie Cystersów w Krzeszowie zbudowana w latach 1728-1735r.

Pierwszy klasztor planowano założyć w Krzeszowie w 1242 roku z zamiarem sprowadzenia benedyktynów z czeskich Opatowic – zabiegała o to księżna Anna, wdowa po Henryku II Pobożnym. Dopiero jednak w 1289 roku jego wnuk, książę świdnicko-jaworski Bolko I ustanowił nową fundację dla cystersów z Henrykowa. Pierwsi zakonnicy przybyli do Krzeszowa w 1292 roku, zasiedlając istniejące już budowle. Z biegiem lat włości klasztorne były sukcesywnie powiększane – ostatecznie należało do nich ponad czterdzieści miejscowości podzielonych na cztery dominia. Dobra cysterskie zostały znacznie zniszczone podczas wojen husyckich. Kolejnym trudnym okresem była wojna trzydziestoletnia – doszło wówczas do dewastacji opactwa. Po jej zakończeniu mnichom udało się odbudować uszczuplone na skutek rozprzestrzeniania się reformacji znaczenie gospodarcze i polityczne konwentu.. Podjęta została wtedy rozbudowa zespołu klasztornego: powstała kalwaria, wzniesiono kościół pomocniczy bractwa św. Józefa, następnie nowy kościół klasztorny w miejsce średniowiecznego, powiększono budynek klasztoru. Po zdobyciu Śląska przez Prusy w 1741 roku nastąpił stopniowy upadek znaczenia opactwa, zakończony sekularyzacją w 1810 roku. Kościół klasztorny stał się kościołem parafialnym. W 1919 roku w klasztorze osiedlili się benedyktyni, którzy rozpoczęli konserwację obu kościołów. Podczas II wojny światowej obiekt był częściowo zarekwirowany, służąc jako tymczasowy obóz dla wysiedlonych, a następnie wrocławskich Żydów. W 1946 roku, po wysiedleniu benedyktynów, klasztor zajęły przesiedlone ze Lwowa siostry benedyktynki; od 1970 do 2006 roku duszpasterstwo w parafii prowadzili cystersi z opactwa w Wąchocku. 1 maja 2004 roku opactwo zostało uznane za Pomnik historii (tytuł przyznawany jest zabytkom o szczególnej wartości historycznej, naukowej, artystycznej i mającym duże znaczenie dla dziedzictwa kulturalnego Polski).

Po dydaktycznej wędrówce po opactwie, wyruszam w dalszą drogę. Wyjeżdżam z Krzeszowa czerwonym szlakiem, który za miejscowością skręca w prawo i zmienia się w szutrową drogę. Tu również zaczyna się dość stromy podjazd na górę Św. Anny (593 m n.p.m.). Niestety nie udało mi się pokonać tego podjazdu bez zsiadania. Oficjalna wersja jest taka, że wszystkiemu były winne luźne kamienie :p.

Krzeszów na tle Karkonoszy z ich najwyższym szczytem Śnieżką.

Po wdrapaniu się na szczyt wzniesienia, jadę dalej czerwonym szlakiem prowadzącym przez las. Jedzie się bardzo przyjemnie do chwili, gdy dojeżdżam do zjazdu... Szlak od tego miejsca jest wąski, mocno zarośnięty i wiedzie stromo w dół. Nie pozostaje mi nic innego jak spacer w dół. Po pokonaniu nieprzejezdnego odcinka wsiadam na rower i przez polną drogę w morzu rzepaku jadę do miejscowości Grzędy.

Wszędzie tylko żółć i zieleń...

Przejeżdżam przez miejscowość Grzędy i teraz żółtym szlakiem kieruje się do Boguszowa-Gorce. Tu czeka na mnie stromy, ale krótki podjazd, który udaje mi się w miarę sprawnie pokonać. Szutrowa droga prowadzi mnie przez lasy i pola. Nikogo nie spotykam, mimo że jest sobota, a pogoda jest bardzo ładna...dziwne...

Żółty szlak prowadzący do Boguszowa-Gorce.

Bez przygód docieram do drogi asfaltowej w Boguszowie. Tam skręcam w prawo i jadąc drogami asfaltowymi i szutrowymi docieram do Rybnicy Leśnej. W miejscowości skręcam lewo na pierwszym skrzyżowaniu i wjeżdżam na zielony szlak rowerowym w kierunku Przełęczy Koziej. Tu czeka na mnie najpierw asfaltowy, a potem szutrowy podjazd, który nie jest bardzo wymagający. Jadę spokojnym tempem podziwiając malownicze widoki.

Góry Wałbrzyskie skąpane w promieniach popołudniowego słońca.

Udało mi się nawet spotkać kilku rowerzystów, co oznaka, że dojeżdżam do cywilizacji :)

Szutrowy szlak prowadzący do Przełęczy Koziej.

Po dotarciu do przełęczy, robię sobie krótką przerwę by ostatni raz rzucić okiem na piękne Góry Wałbrzyskie.

Wiosna w górach w pełni :)

Z przełęczy zjeżdżam zielonym szlakiem do Jedliny-Zdrój. Z Jedliny jadę drogami asfaltowymi przez Wałbrzych, Dziećmorowice i Modliszów do Świdnicy. W taki sposób kończę swoją kolejną wyprawę rowerową. Czy była udana? Oczywiście! Pogoda dopisała, były piękne widoki, ciekawe miejsca. Znalazł się też czas na trochę refleksji i wyciszenia. Czas już powoli myśleć o kolejnej wyprawie...


  • DST 87.10km
  • Czas 09:15
  • VAVG 9.42km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 2143m
  • Sprzęt EVA
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 15 maja 2016 Kategoria Wzgórza Strzegomskie

Świdnica-Rogoźnica-Świdnica "W granitowym sercu Polski"


Nastał kolejny upragniony weekend i tradycyjnie postanawiam go spędzić aktywnie na dwóch kołach. W niedzielne przedpołudnie wyruszam razem z Pawłem w kierunku Strzegomia. Wybieramy asfaltowe, lokalne drogi przez okoliczne wioski. Ze Świdnicy udajemy się do Witoszowa Dolnego, tam na głównej krzyżówce skręcamy w prawo, w kierunku Komorowa. Pogoda nie jest najgorsza. Słońce kryje się pod poszarpanymi chmurami, jest chłodno, wiatr na otwartych przestrzeniach lekko przeszkadza w jeździe, jednak najważniejsze, że nie pada :)

Bezkresne morze intensywnie pachnącego rzepaku.

Przejeżdżamy przez Komorów, Milikowice i Stary Jaworów. Za starym Jaworowem, zjeżdżamy z asfaltu i polnymi drogami, w tym starą Drogą Węglową, wjeżdżamy do Jaworzyny Śląskiej od strony Bolesławic.

Kohlen Straße - Droga Węglowa, powstała pod koniec XVIII wieku w związku z rozwojem przemysłu. Miała służyć do transportu węgla, z Zagłębia Wałbrzyskiego do portu na Odrze w Malczycach. Ostateczny jej przebieg wytyczono w latach 1780 — 1790. Szlak o długości ok. 55 km był wybrukowany strzegomską kostką granitową, a jego szerokość umożliwiała mijanie się wozów konnych o ponadnormatywnych rozmiarach. Droga Węglowa rozpoczynała się w Wałbrzychu i omijając mniejsze miejscowości prowadziła przez Świebodzice, Stanowice, Strzegom, Lusinę, Budziszów i Kwietno do Malczyc. Transport węgla szacowany rocznie na ponad 10 000 fur ustał wraz z otwarciem w 1843 r. kolejowego połączenia Wałbrzych - Świebodzice. Istniała także druga Droga Węglowa zwana Alte Kohlenstrasse Zirlau z Cierni przez Żarów do Kątów Wrocławskich, gdzie istniało ważne centrum handlu węglem, głównie dla odbiorców z Wrocławia. Dziś przebieg Drogi Węglowej pokrywa się częściowo z czynnymi odcinkami drogowymi np. z drogą 345.

Parowóz serii TKt48 w Jaworzynie Śląskiej. Był produkowanych w Polsce, w latach 1950–1957. Jest to tzw tendrzak - parowóz przewozi "na sobie" w odpowiednich zbiornikach zapas wody i opału.

Po krótkiej przerwie przy Muzeum Kolejnictwa w Jaworzynie, wyruszamy w dalszą drogę. Wyjeżdżamy z miejscowości ulicą Ceglaną i drogami polnymi docieramy do wioski Pasieczna. Stamtąd drogami asfaltowymi o szczątkowym ruchu samochodowym jedziemy przez Stanowice i Międzyrzecze do Strzegomia. Przejeżdżamy przez centrum miasta i dojeżdżamy do podnóża Góry Krzyżowej. Tu czeka na nas pierwszy i chyba ostatni mocniejszy podjazd dzisiejszej wyprawy. Ścieżka szutrowo-gruntowa wiedzie umiarkowanie w górę. 

Wiosna w pełni :)

Bez większych problemów podjeżdżamy do kamiennej platformy widokowej z wiodącymi na nią schodkami. Tu już nasze rowery musimy prowadzić lub nieść po schodach na górę.

Panorama na Strzegom ze szczytu Góry Krzyżowej (358 m n.p.m).

Mógłbym siedzieć na szczycie i z godzinę, ale niestety trzeba było ruszać dalej. Z dużym ociąganiem zbieramy się do dalszej drogi. Zjeżdżamy ze szczytu alternatywną drogą i szybko docieramy nią do miasta. Ze Strzegomia wydostajemy się drogą wojewódzką nr 374, następnie na ostatnim skrzyżowaniu w granicach miasta skręcamy w prawo, na lokalną drogę prowadzącą do miejscowości Graniczna. Tam zjeżdżamy z drogi lokalnej i po przejechaniu kilkuset metrów docieramy do jednego z kamieniołomów granitu, których w tym rejonie jest naprawdę dużo.
 
Kamieniołom Graniczna.

Po obejrzeniu kamieniołomów wracamy z powrotem na drogę asfaltową. Jedziemy przez Goczałków do Rogoźnicy.

Przedsiębiorstwa, które zajmują się obróbką granitu można tu spotkać niemal w każdej miejscowości.

W Rogoźnicy, na głównym skrzyżowaniu skręcamy w lewo, w kierunku Kostrzy, po przejechaniu 2 km docieramy do Muzeum
Gross-Rosen.

Brama wejściowa do obozu koncentracyjnego Gross-Rosen ze złudnie dającym nadzieje, charakterystycznym napisem "Arbeit macht frei".

W muzeum spędziliśmy kilka godzin. Nie będę tu opisywać co się w tym miejscu działo podczas II Wojny Światowej. Najlepiej jest zobaczyć to na własne oczy.

Kamieniołom, w którym pracowali więźniowie. Wielu z nich nie dotrwało końca wojny.

Z muzeum wracamy tą samą drogą do Rogoźnicy. Tam robimy sobie dłuższą przerwę wymuszoną przez przelotny deszcz. Nie jesteśmy z cukru, ale może lepiej tego nie sprawdzać :p Robiło się już późno, dlatego po rozpogodzeniu jedziemy najszybszą drogą do Strzegomia, drogą wojewódzką nr 374. Przejeżdżamy przez Strzegom, jedziemy jeszcze kawałkiem drogi wojewódzkiej, a następnie skręcamy w prawo, w kierunku miejscowości Olszany.

Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych...

Z Olszan jedziemy do Świebodzic, mijając po drodze gminne lotnisko.

Okręcie to to nie jest :)

Ze Świebodzic docieramy do Świdnicy przez dzielnicę Ciernie i Milikowice. Kolejna wyprawa zakończona sukcesem :) Rzadko bywam w tamtych rejonach, miałem okazje zobaczyć niektóre miejsca po raz pierwszy. Na pewno jeszcze tam wrócę, w granitowe serce Polski, które ma swoją piękną stronę, ale też i mroczną. Tymczasem pozostaje mi pomyśleć o kolejnej wyprawie, zostało jeszcze tyle do zobaczenia :)


  • DST 92.30km
  • Czas 10:16
  • VAVG 8.99km/h
  • VMAX 40.70km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 536m
  • Sprzęt EVA
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 3 maja 2016 Kategoria Góry Bardzkie, Góry Sowie

Świdnica-Bardo "Sudeckimi szlakami II"

"Wszystko co dobre szybko się kończy" kolejny raz to przysłowie się sprawdziło. Majówka dobiega już końca, pozostał ostatni wolny dzień. Prognozy pogody na wtorek nie były zbyt zachęcające, ale mimo wszystko postanawiam ruszyć się z domu. W grudniu nie udało mi się dojechać do Barda Śląskiego jadąc sudeckimi szlakami, więc postanowiłem spróbować drugi raz. Tym razem nie jechałem sam, jechałem z Pawłem, znałem już większość trasy, a wiosenne dni były znaczenie dłuższe od tych zimowych. Szanse na zdobycie "festung Wartha"  znacznie wzrosły :) Wyruszamy z Pawłem przed południem, jedziemy drogami asfaltowymi ze Świdnicy do Zagórza Śląskiego przez Bystrzycę Dolną i Górną. 

Malownicza droga wzdłuż rzeki Bystrzycy i linii kolejowej nr 285.

Jest chłodno, słońce otula gruby kocyk z chmur, ale co najważniejsze, nie wieje wiatr. To pozwala czuć się w czasie jazdy w miarę komfortowo. Spokojnym tempem dojeżdżamy na tamę przy Jeziorze Bystrzyckim, a stamtąd jedziemy kilkaset metrów drogą asfaltową wzdłuż zbiornika. W miejscu gdzie droga skręca mocno w prawo, my jedziemy prosto i wjeżdżamy na żółty, szutrowy szlak. Tu zaczyna się dla nas pierwszy większy podjazd tego dnia. Szlak wiedzie cały czas do góry, choć jego nachylenie nie jest bardzo dokuczliwe. Na początku jedziemy szeroką szutrową drogą, jednak po kilkuset metrach zmienia się ona w wąską, kamienistą i nierówną ścieżkę. Na niektórych odcinkach szlak jest na tyle zniszczony przez spływającą z gór wodę, że musimy prowadzić nasze rowery. Dobrze, że takich odcinków nie ma zbyt dużo :) Nasz podjazd kończy się przy rozwidleniu szlaków, przy pomniku przyrody "Kanciarski Buku". W tym miejscu mieliśmy skręcić na szlak prowadzący do miejscowości Michałkowa. Niestety w wyniku splotu bardzo nieprawdopodobnych i trudnych do wytłumaczenia ludzkim rozumem okoliczności, skręciliśmy  na zły szlak (tak naprawdę to zapomniałem wziąć mapę z domu i jechałem na zawodną pamięć). Pomimo jawnej pomyłki, zjazd był bardzo przyjemny, bo jechaliśmy równą jak stół, szutrową drogą, która była jeszcze w budowie.

Właśnie powstaje kolejny fajny odcinek drogi w Górach Sowich. Ciekawe tylko, gdzie uda się nam nim dojechać ?

Po kilkunastu minutach wyjeżdżamy z lasu i pojawiamy się w.....Bojanicach. Hmm...to raczej nie po drodze do Barda... Są jednak pewne plusy tej pomyłki. Kolumb chciał dotrzeć do Indii, a odkrył Amerykę. My chcieliśmy dotrzeć do Michałkowej, a odkryliśmy bardzo ciekawy, alternatywny dojazd do Jeziora Bystrzyckiego przez Bojanice. Teraz Kolumb może nam co najwyższej rowery umyć :p  Musieliśmy nadrobić stracony czas, więc postanawiamy pojechać drogą asfaltową przez Lutomię Dolną do Pieszyc, skąd po pokonaniu bardzo długiego podjazdu docieramy do Przełęczy Jugowskiej. Na przełęczy zjeżdżamy z drogi asfaltowej i wjeżdżamy na niebieski szlak rowerowy w kierunku Przełęcz Wolborskiej. Tak naprawdę dopiero w tym miejscu zaczyna się nasza prawdziwa przeprawa do Barda szlakami sudeckimi.

Niebieski szlak rowerowy w kierunku Przełęczy Woliborskiej.

Bardzo lubię jeździć tym szlakiem. Szutrowa nawierzchnia jest gładka jak tafla wody na jeziorze w bezwietrzny dzień. Droga wije się po zboczach okolicznych szczytów jak górska rzeka. Są tu również liczne podjazdy i zjazdy, które bardzo urozmaicają "połykanie" kolejnych kilometrów na rowerze.

Szlakami w takim stanie mógłbym jeździć godzinami :)

Spokojnym tempem dojeżdżamy do Przełęczy Woliborskiej. Stamtąd po dłuższej przerwie ruszamy w dalszą drogę, wciąż jadąc niebieskim szlakiem rowerowym, kierujemy się teraz na Przełęcz Srebrną.

Niebieski szlak rowerowy w kierunku Przełęczy Srebrnej.

Nawierzchnia szlaku trochę się pogorszyła, pojawiły się głębokie koleiny, kałuże i kamienie, ale mimo wszystko przejezdność rowerem była pełna :)

Rzadko wyjeżdżaliśmy z lasu na otwartą przestrzeń, gdzie można było zrobić takie zdjęcia.

Bez większych problemów docieramy na Przełęcz Srebrną. Tam robimy sobie krótką przerwę przy Forcie Ostroróg.

Fort Ostroróg wzniesiony w latach 1766-71 na wierzchołku góry o tej samej nazwie (627 m npm)
 
Po odpoczynku, objeżdżamy fort zielonym szlakiem, a następnie zjeżdżamy nim w kierunku miejscowości Żdanów. Jest to pieszy szlak, który ma dość luźną nawierzchnie na stromych zboczach, dlatego na niektórych odcinkach byliśmy zmuszeni podreptać w dół obok naszych rowerów.

Zejście zielonym szlakiem w kierunku Żdanowa.

Pogoda była dość niepewna. Słońce zakrywały chmury, od czasu do czasu padał przelotny deszcz. Chyba właśnie dlatego na szlaku nie mijaliśmy zbyt wielu turystów, ale spotkaliśmy za to co innego....

Na swojej drodze spotkaliśmy kilka jaszczurów ognistych. Mieliśmy dużo szczęścia, że udało nam się ujść z życiem z tego przypadkowego spotkania :p Potoczna nazwa tego stworzonka, która już nie budzi takiej trwogi w sercach to salamandra plamista :)

Jechaliśmy wciąż w dół podziwiając pełne soczystej zieleni krajobrazy.

Gdzieś w tej cichej dolince leży tajemnicza miejscowość Żdanów :p

Zielony szlak na pewnym odcinku prowadził nas po starym śladzie kolejki sowiogórskiej. Dzisiaj po dawnej linii kolejowej pozostały jedynie dwa wiadukty, które zostały przerobione na wiadukty pieszo-rowerowe.

Jeden z dwóch ceglanych wiaduktów kolejki sowiogórskiej na zielonym szlaku.

Kolejka Sowiogórska
Normalnotorowa linia kolejowa prowadząca z Dzierżoniowa przez Pieszyce, Bielawę, Srebrną Górę, Przełęcz Srebrną, Wolibórz, Słupiec do Ścinawki Średniej. Miała ona służyć przede wszystkim jako atrakcja turystyczna, lecz także na potrzeby transportu węgla z kopalń w Słupcu i Nowej Rudzie do Dzierżoniowa.
Pierwsze prace rozpoczęto w 1897 r. a ostatni jej odcinek oddano do użytku w 1903 r. Szczególnie trudny w budowie był odcinek między Srebrną Górą a Woliborzem, wymagał on m.in. wybudowania dwóch ceglanych wiaduktów (żdanowskiego, wys. 23,8 m i srebrnogórskiego, wys. 28 m). 
Nachylenie torów na odcinku Nowa Wieś Kłodzka – Przełęcz Srebrna wyniosło 5%, a na odcinku Srebrna Góra – Przełęcz Srebrna nawet 6%. Wymusiło to zastosowanie na odcinku 6,6 km szyny zębatej zamocowanej na stalowych podkładach pośrodku torowiska. Odcinek zębaty obsługiwany był przez specjalne parowozy, które kursowały wyłącznie między stacjami w Srebrnej Górze i Woliborzu. Średnia prędkość pociągu wynosiła tu 9,6 km/h.
Z przyczyn ekonomicznych oraz ze złego stanu infrastruktury i taboru, 12 października 1931 zawieszono całkowicie ruch z Woliborza do Srebrnej Góry, a 11 maja 1932 ze Ścinawki Średniej do Woliborza. W latach 1933-1934 rozebrano tory między Woliborzem a Srebrną Górą, ostatecznie zamykając historię kolei sowiogórskiej, jedynej kolei zębatej pozostającej w dzisiejszych granicach Polski.


Ostatecznie dojeżdżamy zielonym szlakiem do drogi asfaltowej, która prowadzi do miejscowości Żdanów. 

Lokalna droga Żdanów-Budzów.

Jedziemy drogą asfaltową, która wiedzie lekko pod górę przez całą miejscowość Żdanów. Po minięci zabudowań, szosa zmienia się w drogę szutrową, której nachylenie także wzrasta.

Szutrowa droga prowadząca ze Żdanowa do Wilczego Rozdroża.

Podjazd nie jest bardzo wymagający, ale żeby go pokonać trzeba się jednak trochę namęczyć. Spokojnym tempem udaje nam się go pokonać i dojeżdżamy do żółtego szlaku przy Wilczym Rozdrożu. Z rozdroża zjeżdżamy żółtym szlakiem na Przełęcz Wilczą. Nie mamy zbyt wiele czasu, bo śpieszymy się na pociąg w Bardzie, więc bez odpoczynku, wjeżdżamy od razu na niebieski, szutrowy szlak prowadzący przez szczyt Wilczak (635 m.n.p.m). Tu czekał na nas bardzo, bardzo stromy podjazd, chyba nie podjeżdżalny rowerem. Nam się nie udało podjechać, ale może jakiś śmiałek będzie w stanie to zrobić :) Po 20 minutach sapania i stękania wciągamy nasze rowery na szczyt. Pozostały odcinek niebieskiego szlaku jest już jak najbardziej przejezdny na rowerze. Jedzie się nim bardzo przyjemnie. Jest bardzo dobrze oznaczony, jego nawierzchnia jest w dobrym stanie, a liczne podjazdy i zjazdy mile urozmaicają pokonywanie kolejnych metrów. Niestety po przejechaniu kilku kilometrów, pogoda się załamuje. Zaczyna padać rzęsisty deszcz. Jesteśmy w głuchym lesie, czas nas goni, nie pozostaje nam nic innego jak jazda w takich warunkach.

Majowy deszcz w Górach Bardzkich.

Przemoczeni, docieramy w końcu do Barda. Najważniejsze, że jesteśmy przed czasem i że zdążyliśmy na pociąg :) W taki sposób kończy się nasza kolejna wyprawa rowerowa. Cel osiągnięty, Bardo zostało zdobyte. Trasa w terenie nie była bardzo wymagająca dla sprzętu, ale dostarczyła mnóstwo satysfakcji z jazdy na rowerze i właśnie o to chodzi :) Chyba już czas zasiąść przy stole, wyciągnąć mapę i planować kolejną wyprawę :)

  • DST 86.80km
  • Czas 09:10
  • VAVG 9.47km/h
  • VMAX 48.20km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 2252m
  • Sprzęt EVA
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl